Jeśli mam być szczera, to nie wiem do końca, co mam sądzić o tej książce. Mam w stosunku do niej bardzo mieszane uczucia. O ile tego typu poradniki czytam dość szybko, tak tę książkę czytałam prawie 2 miesiące i zmuszałam się do dobrnięcia do końca, by móc napisać recenzję.
Byłam i nadal jestem sceptycznie nastawiona do filozofii porządków sugerowanej przez autorkę – „szybkie sprzątanie” i już jesteś nowym człowiekiem. Wszechobecny porządek skutecznie zniechęci do powrotu do bałaganu – dlatego musi to być przeprowadzone w sposób radykalny a nie stopniowy. Hmm, no nie jestem co do tego przekonana. Takie jednorazowe sprzątanie kłóci się bowiem z moim wewnętrznym przekonaniem o konieczności przemyślenia pewnych kwestii oraz wdrożenia nowych nawyków – gdzie jest ten czas konieczny do wprowadzenia nowego nawyku, kiedy wszystko sprzątniemy w jednym momencie – przecież to prosta droga do powrotu do starych nawyków. Poza tym, kto ma czas na takie porządki?
Kiedy jednak odrzeć metodę KonMari z pseudofilozoficznych wtrętów (zwłaszcza ostatni rozdział o tym, jak to sprzątanie radykalnie zmieni twoje życie), to główne etapy naszych (mojego i jej) systemów dotyczących porządków i organizacji są w zasadzie takie same:
- plan/wizualizacja stanu, który chce się osiągnąć
- sprzątanie, przegląd posiadanych przedmiotów
- organizacja/system przechowywania,
czyli najpierw wyrzucaj, potem układaj.
Przydatne rady, czyli co fajnego wyłuskałam:
- porządkowanie jednej kategorii naraz – możliwość zorientowania się w ilości posiadanych przedmiotów plus przyspieszenie procesu sprzątania
- kolejność porządkowania: ubrania (góry, doły, wiszące ubrania, skarpetki, bielizna, torebki, dodatki, ubrania na specjalne okazje, buty), książki, papiery, różności (płyty CD i DVD, kosmetyki, akcesoria, przedmioty wartościowe, sprzęt elektryczny i elektroniczny, przybory gospodarstwa domowego, artykuły gospodarstwa domowego, artykuły kuchenne/żywność, pozostałe), rzeczy o wartości sentymentalnej
- pionowe przechowywanie przedmiotów
- znalezienie miejsca dla każdej rzeczy
- im prostsze metody przechowywania, tym lepiej
Perełki, przy których ze zdumienia otwierałam szeroko oczy:
- nieco niezrozumiałe dla mnie podejście do rzeczy – rozmowa ze skarpetkami, mówienie do ubrań, sms-y z podziękowaniami do starego telefonu komórkowego
- nie trzymanie ubrań pozasezonowych osobno, w sumie najdziwniejsze dla mnie jest uzasadnienie – zapominanie o rzeczach ukrytych w pudłach – no nie wiem, czy byłabym w stanie zapomnieć o pudle z letnimi ubraniami, gdy temperatura na zewnątrz zmusza do zrzucenia swetrów
- dla danej rzeczy miejsca należy wyznaczyć tylko raz, bo inaczej będzie się żałować – akurat ja jestem za tym, by znaleźć miejsce dla danego przedmiotu, pożyć z tym przez chwilę (np. przez miesiąc) i dokonać oceny/ewaluacji danego rozwiązania – jeżeli się sprawdza, to zostawić w spokoju, ale jeżeli coś źle funkcjonuje, to należy to zmienić
Co mi się zdecydowanie nie podoba, to styl autorki – mocno infantylny i niekiedy dość niespójny. Trzy przykłady:
- przekonywanie, że jedynie jej metoda sprzątania jest jedyną właściwą i nieomylną drogą do szczęścia – przy jednoczesnym stwierdzeniu, że należy stworzyć własny system sprzątania i stosować własne standardy
- rada dotycząca porządkowania papierów – wyrzuć wszystko i tłumaczenie tej zasady przez pół rozdziału, po czym nagle stwierdza, że jednak niektóre dokumenty warto zachować
- sugestia dotycząca codziennego opróżniania torebki (w imię szacunku dla torebki i jej prawa do odpoczynku) i nagły zwrot akcji: „Jeżeli nie zawsze opróżniasz torebkę, to nie szkodzi’
Kończąc, napiszę tylko tyle – moim zdaniem warto przeczytać tę książkę, bo można znaleźć kilka fajnych porad. Należy jednak uzbroić się w cierpliwość, przymknąć oczy na pewne kwestie, znaleźć wskazówki, które będą przydatne w naszym przypadku i wziąć się do działania 🙂
Jak dobrze wreszcie zobaczyć chociaż jeden sceptyczny komentarz na temat tej książki. Szczerze przyznam – zatrzymałam się w 2/3, resztę przekartkowałam. Najbardziej irytował mnie infantylizm, miejscami ocierający się o jakiś zabobon, razi mnie to jako dorosłego czytelnika. Poradniki czyta się po to, żeby poznać błędy swojego myślenia i schematy prawidłowego działania, uśmiechanie się do lampki nie jest ani jednym, ani drugim.
Książka sprawdza się, jeśli posiadamy za dużo rzeczy, które leżą nieużywane i zajmują miejsce. Rzeczywiście rozstałam się z 70% moich ciuchów i kosmetyków, ale Marie Kondo nie była powodem, tylko pomocą w pozbyciu się ostatnich 20%. Na odgracanie mieszkania, przyznaję, super, ale „guru sprzątania” toto nie jest. Przecież to dwie różne rzeczy. Poza tym, tak jak mówisz: bez zmiany nawyków, szybko wróci się do punktu wyjścia.
Zdecydowanie przydatniejsze są blogi. A tym, co mi najbardziej pomogło, był unfuckyourhabitat.com, bo pomaga pojąć i zniszczyć przyczyny, a nie tylko skutki, zbieractwa, bałaganu i reszty zaniedbania. Szczerze polecam.
Rzeczywiście dość ciężko czyta się tę książkę – mam wrażenie, że gdyby wyciąć to co zbędne, to powstałaby fajna kilkunastostronicowa broszurka. Co do infantylizmu – kiedy zobaczyłam zdjęcie autorki, z ciekawości sprawdziłam ile ma lat, bo wygląda bardzo młodo i się mocno zdziwiłam, bo ma 30, a po stylu pisania książki dałabym maksymalnie 15.
Dziękuję za tę recenzję. Od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad kupieniem tej książki, ale po Twoim wpisie widzę, że szkoda pieniędzy i mojego czasu na czytanie jej. Chyba jednak nie tego szukam i oczekuję w moim odgruzowywaniu.
Szczerze to nigdy jeszcze nie przeczytałam książki na temat sprzątania. Z dobrą organizacją zaczynam się zaprzyjaźniać, chociaż wkurza mnie, bo żyjąc w wynajmowanym mieszkaniu, które często zmieniamy, nie mam jak pozwolić sobie na niektóre rozwiązania.