Nie jestem zwolenniczką radykalnych zachowań. Nie przekonuje mnie skrajny minimalizm, który nakazuje ograniczenie ilości posiadanych rzeczy do 100 sztuk, czy też 10-elementowej garderoby (choć nie powiem,żeby mnie to nie kusiło swego czasu). Tak samo jak rozprawienie się z porządkami w całym domu w tydzień (lub krócej) jako jedyny właściwy sposób postępowania. Owszem, takie zalecenia mogą być fajnym wstępem do dalszej pracy związanej z ograniczaniem ilości posiadanych rzeczy, tudzież bardziej świadomego życia tu i teraz, ale niekoniecznie muszą być dla mnie ostateczną wyrocznią.
Nadmierny konsumpcjonizm także do mnie nie przemawia. Nie kręci mnie to szwendanie się po galeriach handlowych w poszukiwaniu dziesiątej pary dżinsów czy piętnastej czarnej podkoszulki. Byle tylko kupić i skorzystać z okazji. Czym innym jest dla mnie skorzystanie z wyprzedaży, jeśli dana rzecz jest na mojej liście zakupów.
To, co mnie interesuje, to umiar
Złoty środek, który nie pozwoli mi zamknąć się w kołowrotku życia w szalonym pędzie ku czemuś bliżej nieokreślonemu, byle tylko w pędzie, bo mnie coś gdzieś ominie, ale pozwoli mi na dostrzeżenie rozwijających się liści na drzewie i da mi poczucie, że ogarniam swoje życie – w wystarczający dla mnie i najbliższej rodziny sposób.
To znalezienie swojego poziomu ilości rzeczy (ubrań, książek, kosmetyków itp.). Nie za dużo, nie za mało, ale w sam raz. Tej wystarczającej dla mnie ilości – bo każda z nas jest inna i ma inne potrzeby. Nie da się tego wyliczyć magicznym wzorem matematycznym czy innym sposobem, np. poprzez wyliczenie 100 rzeczy, które powinny znaleźć się w Twojej garderobie. Tak, mam taką książkę – jest to „Klasyczna setka, czyli co powinna mieć w szafie każda kobieta z klasą”. Przyznaję, że przy niektórych pozycjach zastanawiałam się, co to jest i do czego ewentualnie mam to założyć (np. sarong, kaftan czy marynarka smokingowa).
Miej umiar
Kiedy zatem na półkach w księgarniach zagościła książka Natalii Knopek (autorki bloga simplife.pl) „Miej umiar. 52 kroki do życia po swojemu” nie wahałam się zbyt długo nad jej zakupem.
Nie czytałam książki zgodnie z zaleceniami autorki – czyli po 1 rozdziale tygodniowo z refleksją nad tym, czy polecone rozwiązania chcę wdrożyć w swoje życie. Nie przeczytałam też jej jednym tchem – bo jednak chciałam się na spokojnie zastanowić nad przeczytaną właśnie treścią. Czytałam po dwa rozdziały w ramach moich 15-minutowych porannych sesji z rozwojową książką (to jeden z moich elementów porannych rytuałów, czyli mojej wersji miracle morning). Po przeczytaniu zaznaczałam sobie te rozdziały, nad którymi chciałabym popracować. I teraz powoli zabieram się za ich wdrożenie w życie. Co mnie czeka – organizacja przestrzeni wokół siebie, wirtualne porządki, codzienne spacery, zwolnienie tempa życia, bycie offline od czasu do czasu oraz celebrowanie codzienności. To jedne z tych spraw, nad których wdrożeniem chcę pracować w tym roku.
Kroki opisane w książce nie są dla mnie odkrywcze – być może dlatego, ze tematyka minimalizmu i umiaru przewija się w moim życiu już od jakiegoś czasu, a i całkiem sporo kroków wdrożyłam już w życie – organizacja miejsca pracy, planowanie tygodnia, budżet domowy, wczesne wstawanie, dobry sen. To coś, o czym dużo się teraz dużo mówi i pisze, ale czy wdraża w swoje życie. Dla kogoś, kto dopiero chce się tym zająć w swoim życiu, na pewno jest dobrym punktem wyjścia, swoistym przewodnikiem. Jest tu dział o rzeczach i organizacji, ciele, relacjach czy sprawach duchowych. Pozwala zatem na kompleksowe zajęcie się tematem poszukiwania umiaru i złotego środka w swoim życiu i otoczeniu.
? super
? super